Rosja, Niemcy dezinformacja

Rosja, Niemcy a sposoby dezinformacji innych społeczeństw.

 

O ile prawdą jest, że Putin będzie dążył do stworzenia kolejnych ogniw zapalnych na Bliskim Wschodzie, głównie poprzez antagonizowanie krajów arabskich z USA ( „marzeniem Putina jest rekonstrukcja Związku Sowieckiego, tyle że tym razem na Bliskim Wschodzie”- Michael Reagan), o tyle groźba wywołania globalnej zawieruchy wydaje się najczarniejszym koszmarem władcy Kremla.

W przyjmowanej obecnie konstrukcji analitycznej, prawdziwy jest jedynie obraz Rosji – państwa słabego, zniszczonego i zdemoralizowanego, „mocarstwa” przestarzałych i zawodnych technologii, kraju stojącego nad przepaścią demograficznej i ekonomicznej zagłady.

Warto przypomnieć, że Rosja nigdy nie wygrała sprowokowanego przez siebie konfliktu (Gruzja, Ukraina) i panicznie obawia się zdecydowanych reakcji militarnych NATO (Turcja).

Z oczywistych względów traktuję takie przepowiednie, jako dowód skuteczności rosyjskiej dezinformacji, która w połączeniu ze wsparciem politycznym udzielanym przez sojuszników Putina, może doprowadzić do zniesienia sankcji gospodarczych i radosnego przyjęcia Rosji na łono „cywilizowanego świata”. Znając realia współczesnej Europy oraz preferencje światowych przywódców, łatwo zrozumieć, że akceptacja takich scenariuszy nie oznacza intencji ekonomicznego „dobicia” Rosji, wzmocnienia zachodnich armii bądź rozpoczęcia wyniszczającego Kreml „wyścigu zbrojeń”. Groźba „szaleństw” ze strony zagrożonego watażki musi wywołać efekt odwrotny i przyczyni się do wznowienia polityki ustępstw i „resetów”. W mentalności społeczeństw „wolnego świata” nadal obowiązuje dogmat, że „koegzystencja z Rosją” jest możliwa, jeśli państwo to otrzyma należną mu strefę wpływów i zaspokoi swoje mocarstwowe ambicje. Ten „georealistyczny” kierunek określał reakcje „wolnego świata” wobec ZSRR i do dziś wytycza nieprzekraczalną granicę. Jeśli Putin postawi ultimatum – pomoc w zachowaniu „zdobyczy” lub wojna – odpowiedź jest przesądzona. 

Społecznościom tym łatwo wmówiono, że bożkowi pokoju należy podporządkować nie tylko sferę polityczną, ale obszar semantyki, etyki i prawdy historycznej.

Prymat „pokoju” nad „wojenną retoryką”, święci też tryumfy w III RP i jest zaszczepiony w nas równie mocno, jak lęk przed gniewem Moskwy bądź obawa zerwania „dobrosąsiedzkich relacji”. Ten niewolniczy sofizmat, uknuty w podziemiach Łubianki, jest do dziś wykorzystywany przez światowych agresorów i najeźdźców.

Nie może dziwić, że z jego owoców korzystają głównie dwa państwa, którym świat zawdzięcza najokrutniejszą wojnę i śmierć milionów istnień.  Wbrew racjom historycznym, politycznym i moralnym, to one dyktują warunki europejskiego ładu – tak dalece, że zbrojną napaść armii rosyjskiej nazywa się „konfliktem ukraińskim” (pozwalając agresorowi na uczestnictwo w farsie „procesu pokojowego”), zaś państwu Angeli Merkel przyznaje prawo decydowania o przebiegu tej wojny i nowym podziale Europy.

Na przykładzie istnienia faktycznego sojuszu Niemiec i Rosji (o którym wszyscy wiedzą lecz nikt nie ma odwagi go nazwać), można dostrzec jeden z najgorszych mitów kształtujących dzisiejszą politykę zagraniczną III RP. Ponieważ mit ten jest efektem przyjęcia błędnej metodologii oraz ulegania dezinformacji, zagraża nam w stopniu nieporównywalnie większym niż wizja „ataku atomowego na Warszawę”. Zagraża także całej Europie, o czym możemy się przekonać analizując rosyjsko-niemiecką kombinację „imigracyjną” (tekst – „O Putinie, rabinie i kozach”).

Mam na myśli ugruntowany w III RP pogląd, jakoby relacje z dwoma sąsiadami należało traktować dwutorowo – jako opcję prozachodnią lub wschodnią.

Zdaniem zadeklarowanych „georealistów”, kultywowanie przyjacielskich stosunków z Niemcami jest konieczne ponieważ wyraża prozachodnie i proeuropejskie aspiracje Polaków i w tym zakresie odróżnia się zasadniczo od kursu promoskiewskiego. Ten prawidłowy geograficznie i błędny politycznie pogląd starałem się podważyć w poprzednich tekstach „Nudis Verbis”.

Tworzy on z naszego położenia trwałe, historyczne kajdany i oddala od szansy obalenia porządku jałtańskiego. Bo jeśli nie współpraca z Rosją, to wizja ekonomicznej kolonii niemieckiej. Jeśli nie zbliżenie z Berlinem, to moskiewski jasyr. 

Jestem przekonany, że co najmniej kilka czynników – w tym zamach smoleński, a dziś wojna na Ukrainie, powinny prowadzić do zrewidowania tego poglądu i przyjęcia twardej korekty polityki zagranicznej.

Doświadczenie historyczne przekonuje, że Moskwa i Berlin będą zawsze  wrogami polskości. Dążeniem tych państw jest ustanowienie na Wiśle granicy rosyjsko-niemieckiej i wymazanie Polski z mapy świata. To, czego nie sformułuje dziś żaden polityk niemiecki, jest już realizowane na mocy sojuszu Merkel-Putin i przez ostatnie osiem lat było dokonywane przy współudziale reżimu PO-PSL. Różnica między obecną sytuacją, a rokiem 1939 polega jedynie na odwróceniu ról i modyfikacji akcentów: dziś konflikt zbrojny ma wywoływać Rosja, zaś Niemcom przewidziano rolę politycznego i ekonomicznego wspornika.

Nie można zatem  prowadzić racjonalnej polityki zagranicznej, stosując fałszywe rozróżnienie w relacjach z tymi sąsiadami i traktując Moskwę i Berlin, jako dwie, przeciwstawne siły. Jest to niedorzeczne  tym bardziej, gdy obie stolice konsoliduje wspólna antypolska akcja i sprzeciw wobec „nowego rozdania”.  Próbkę rzeczywistego stosunku Niemców do polskiego rządu widzieliśmy w  reakcjach komisarza Schulza i próżno się cieszyć, że takich oskarżeń nie miota sama Merkel czy Gauck. Prawdę o „przyjaciołach z Berlina” prędzej odnajdziemy w projekcie Nord Stream 2 niż w dyplomatycznych uśmiechach i deklaracjach politycznych.

Jak próbowałem powyżej wykazać – wizja rosyjskiej zapaści ekonomicznej i prowadzona wokół niej kampania dezinformacji, może wkrótce doprowadzić do przyjęcia kolejnego „resetu”. Jest to scenariusz zdecydowanie bardziej prawdopodobny niż prognoza globalnego konfliktu.

Nie ma wątpliwości, że Niemcy – najwierniejszy sojusznik Putina, staną się rzecznikiem „procesu odprężenia”, zaś ceną tego „pokoju” może być obszar rosyjskich wpływów rozciągających się na  Ukrainę i Polskę.

Jeśli taki scenariusz będzie realizowany, to utrzymując dogmat dobrosąsiedzkich (bo rzekomo proeuropejskich) relacji z Niemcami, okażemy się kompletnie nieprzygotowani do odparcia ofensywy.

Warto zauważyć, że rozgrywana obecnie kombinacja polskojęzycznych agentur, pod hasłem „bronimy demokracji III RP” oraz zamysł podważania wiarygodności rządu PiS na arenie międzynarodowej, są całkowicie zgodne z intencjami naszych sąsiadów. Przedstawianie Polski jako „problemu dla Europy” umacnia bowiem przeświadczenie, że tylko rząd podległy Moskwie i Berlinowi może zapewnić „spokój nad Wisłą”. W opinii eurołajdaków, którzy bez mrugnięcia okiem oddają Putinowi „prozachodnią” Ukrainę, byłaby to niewielka cena.

Ludzie, którzy zarządzają dziś polską polityką zagraniczną, należą do grona zaciekłych „georealistów” i zwolenników tzw. integracji europejskiej.

Liczne wypowiedzi prezydenta Dudy oraz słowa ministra Waszczykowskiego dowodzą, że nie należy liczyć na podważenie tej  dogmatyki.

Zasady II Rzeczpospolitej – „nic o nas bez nas”, wierność imponderabiliom, bilateralizm i dynamizm w relacjach z zagranicą oraz symetria w stosunkach Polski z innymi podmiotami – wyznaczają obszar nieznany naszym rodakom i niepraktykowany przez polityków PiS. Jeśli nawet są tacy, którzy werbalnie nawiązują do tradycji tego okresu, głoszą puste lub fałszywe hasła.

Czeka nas zatem bolesne „balansowanie na granicy dwóch światów” i próby zabiegania o przychylność Moskwy lub Berlina. Rządzący „georealiści” nigdy nie pogodzą się z myślą, że Polska  nie ma najmniejszego interesu w popieraniu prorosyjskiej i proniemieckiej polityki przywódców UE, a z antyrosyjskości i antyniemieckości powinna uczynić trwałą rację stanu.

Tym bardziej nie zrozumieją, że od czasu „ładu jałtańskiego”, polityka ta stanowi największą barierę dla polskich dążeń niepodległościowych i wszędzie tam, gdzie uwzględnia priorytety Berlina i Moskwy – ignoruje lub podważa nasze.

Jeśli przyjmiemy, że istnieje dziś realna groźba scementowania sojuszu rosyjsko-niemieckiego i uczynienia z niego fundamentu nowego „ładu w Europie”,  „georealizm” polskich elit okaże się największym zwycięstwem strategii podstępu i dezinformacji.

Autor: Aleksander Ścios