Archiwa tagu: Oburzeni
Posłowie RP – na ręce Szanownej Pani Marszałek Sejmu Elżbiety Witek
sekretariat.witek@sejm.gov.pl, biuro.ew@wp.pl, Elzbieta.Witek@sejm.pl
Szanowna Pani Marszałek,
Jako ogólnopolskie stowarzyszenie Oburzeni, organizacja pozarządowa, pozwalamy sobie przekazać na ręce Pani Marszałek – z prośbą o zapoznanie z nim posłów – nasz wniosek w sprawie zmiany art. 4, 1) (zamiast 10% – 5%) oraz art. 55. 2 (zamiast 3/5 – 3/10) ustawy z dnia 15 września 2000 r. o referendum lokalnym, co umożliwiłoby przeprowadzenie referendum lokalnego na wniosek nie 10, lecz tylko 5 procent uprawnionych do głosowania mieszkańców gminy lub powiatu, a referendum w sprawie odwołania np. wójta / burmistrza czy prezydenta miasta przed upływem kadencji byłoby ważne, gdyby wzięło w nim udział nie – jak dotychczas – 3/5, lecz tylko 3/10 liczby biorących udział w jego wyborze.
Dotychczasowa frekwencja wyborcza w wyborach samorządowych, bezpośredni wybór wójta / burmistrza czy prezydenta miasta, przedłużona do 5 lat ich kadencja sprawiają, iż mogą oni nie liczyć się ani z opinią rady gminy, ani z opinią mieszkańców, gdyż w praktyce są nieodwoływalni przez te pięć lat, zaś jedyny w tym przypadku przewidziany prawem środek mogący wpłynąć na ich postawę – to jest referendum lokalne – ze względu na wyjątkowo dużą liczbę koniecznych do jego przeprowadzenia podpisów oraz przede wszystkim z powodu bezzasadnie wysokiego progu ważności referendum, sprawiają, iż samo referendum lokalne w sprawie ewentualnego odwołania wójta / burmistrza czy prezydenta miasta jest w praktyce mało realne. (Proszę porównać tego typu progi referendalne w innych państwach.)
Czując się bezkarnym przez 5 lat wójt / burmistrz / prezydent często ignoruje opinię mieszkańców oraz rady gminy. Racjonalne obniżenie progu referendalnego (tak by z kolei nie doprowadzić do jakiegoś rodzaju anarchii samorządowej) – naszym zdaniem – mogłoby pozytywnie wpłynąć na relacje wójta / burmistrza / prezydenta miasta z mieszkańcami oraz radnymi.
Liczymy na dokładną analizę (ze strony ustawodawcy) przedstawionej przez nas propozycji urealnienia procesu ewentualnego przeprowadzania referendum lokalnego. Proponowana przez nas zmiana prawa – w naszej opinii – wpłynęłaby pozytywnie na funkcjonowanie naszych małych ojczyzn.
Z wyrazami szacunku
W imieniu stowarzyszenia OBURZENI
Jan Szymański – Przewodniczący
dr Marek Ciesielczyk – Wiceprzewodniczący
6 grudnia 2019
Unieważnić wybory – żąda poseł na ostatnim posiedzeniu Sejmu !
Posel sklada wniosek o uniewaznienie wyborow na ostatnim posiedzeniu Sejmu! Wysluchaj tego wystapienia: https://youtu.be/b22-Uayhtno
Bezpartyjny poseł Janusz Sanocki rozpoczął dzisiaj strajk głodowy!
Janusz Sanocki, b. burmistrz Nysy, a obecnie poseł niezrzeszony rozpoczął dzisiaj (8 października 2019) okupację opolskiej Delegatury Krajowego Biura Wyborczego (ul. Piastowska 14) oraz głodówkę, protestując w ten sposób przeciw pozbawianiu Polaków biernego prawa wyborczego i domagając się unieważnienia najbliższych wyborów parlamentarnych.
Podobny wniosek złożyli kilkanaście dni temu przedstawiciele pozaparlamentarnych komitetów wyborczych zarejestrowanych przez Państwową Komisję Wyborczą, kierując swój protest wyborczy do Sądu Najwyższego oraz Trybunału Sprawiedliwości w Luksemburgu – patrz:
http://oburzeni.pl/czy-wybory-parlamentarne-zostana-uniewaznione/
oraz
http://www.zjednoczenidlatarnowa.pl/angielski-tekst-protestu-wyborczego
Poseł Sanocki pisze do Sądu Najwyższego m.in.: „ Na podstawie art. 101 ust. 2 Konstytucji RP wnoszę wniosek o uznanie wyborów zarządzonych na dzień 13 października 2019 r. – w części dotyczącej wyboru posłów do Sejmu RP – za nieważne. (…) W dniu 31 maja 2019 r. otrzymałem orzeczenie Państwowej Komisji Wyborczej jednoznacznie stwierdzające, iż jako obywatel nie mogę indywidualnie ubiegać się o mandat posła. Oznacza to przymus stowarzyszenia się, przymus przynależności partyjnej, co z kolei jest rozwiązaniem bezprawnym nieznajdującym podstawy w obowiązującej Konstytucji RP. Wybory do Sejmu odbywają się zatem wg Kodeksu wyborczego, który pozbawia mnie – jako obywatela, a także innych niestowarzyszonych Polaków – prawa do kandydowania do Sejmu. (…) Tak więc w istocie to kilku partyjnych oligarchów decyduje o tym, kto zasiądzie w Sejmie….”
Jednocześnie poseł Janusz Sanocki skierował do Prokuratury Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez autorów Kodeksu wyborczego przestępstwa, opisanego w art. 249 Kodeksu karnego. Zdaniem Sanockiego ustawodawcy „poprzez podstępne działania uniemożliwiają obywatelom skorzystanie ze swobodnego wykonywania prawa do kandydowania”.
Poseł Sanocki apeluje do Polaków, by poparli jego protest, podpisując się pod listem do Prokuratury Krajowej i wysyłając go mailem na adres: januszsanocki@nowinynyskie.com.pl
Treść pisma:
Popieram wniosek do prokuratury o ściganie autorów kodeksu wyborczego jako sprawców przestępstwa opisanego w art. 249 kk, którego skutkiem jest odebranie obywatelom prawa do swobodnego kandydowania do Sejmu. Popieram także wniosek do Sądu Najwyższego o unieważnienie wyborów z dnia 13.10.2019 r. w części wyborów do Sejmu. (imię i nazwisko, adres)
Zmarł Kornel Morawiecki, człowiek zbyt uczciwy, by być politykiem
Odszedł od nas Kornel Morawiecki. Poznałem go jeszcze w czasach walki z komuną. Jako jeden z pierwszych miałem okazję widzieć się z nim po jego deportacji z PRL-u do Wiednia. Ostatni raz rozmawiałem z Kornelem kilka tygodni temu. Był zbyt uczciwy, by być tradycyjnym politykiem.
Kornel Morawiecki – 78 lat – doktor fizyki, pracownik naukowy Uniwersytetu, a następnie Politechniki Wrocławskiej, działacz opozycji antykomunistycznej od 1968 roku.
W latach 80. twórca i lider „Solidarności Walczącej”, jedynej wówczas organizacji otwarcie domagającej się niepodległości dla Polski. Dr Morawiecki był najdłużej ukrywającym się w podziemiu w latach 80. działaczem antykomunistycznym. Aresztowany został przez SB po 6 latach działalności konspiracyjnej, dopiero w listopadzie 1987 roku.
Na wiosnę 1988 został deportowany z Polski bez prawa powrotu (wprowadzony w kajdankach do samolotu do Wiednia przez esbeków). Powrócił konspiracyjnie do Polski już 30 sierpnia 1988 roku. Startując na Prezydenta Polski w 1990 roku wywrócił przed kamerami telewizyjnymi okrągły stół jako symbol niemoralnej ugody z komunistami.
Prominentny działacz „Solidarności” odrzucił jego kandydaturę na jeden z urzędów po 1989 roku, twierdząc, że Morawiecki jest zbyt uczciwy jak na polityka i nadaje się jedynie na stróża nocnego, bo od takiego wymaga się uczciwości.
Relacja filmowa z Sejmiku Antysystemowego OBURZONYCH w Rowach w 2016 z udziałem Kornela Morawieckiego.:
Czy wybory parlamentarne zostaną unieważnione?
Po Marszu Poszkodowanych przez Prawo
Po Marszu Poszkodowanych przez Prawo
Czy warto było zorganizować Marsz Poszkodowanych przez Prawo?
Czy osiągnęliśmy jako Stowarzyszenie OBURZENI zakładane cele?
I jeszcze kilka innych pytań związanych z Marszem, z Wyborami, z działalnością Stowarzyszenia Oburzeni.
Pierwsze dni po Marszu to tylko odnotowanie, że była migawka w TVP i bez zabarwienia został pokazany Marsz. W sumie sukces prawie żaden. Porównując szczególnie do akcji Referendum o odwołanie Prezydent m. st. Warszawy Panią Hannę Gronkiewicz-Waltz to żaden sukces.
Patrząc z innej płaszczyzny to zwiększenie liczby członków Stowarzyszenia w wyniku tego Marszu.
Dotarcie do kolejnej grupy społecznej.
Petycja złożona do Prezydenta RP Pana Andrzej Dudy (Tutaj poprzyj petycję). Pod podanym linkiem można zobaczyć złożoną Petycję. Temat zaistniał. Czy zakończy się powodzeniem to zależy od tego czy więcej osób się zaangażuje we wcielanie proponowanego rozwiązania prawnego w życie.
Mam ogromną prośbę. by wzmocnić nacisk na Prezydenta proszę o mailowe, pisemne wnioskowanie o powołanie organu obrony poszkodowanych.
Stowarzyszenie OBURZENI planuje kolejne działania propagujące wdrożenie petycji w życie. Jedną z takich inicjatyw to Marsz Traktatu Wersalskiego ( w roku 2018 był to Marsz Prawdy).
Marsz w dniu 28 czerwca 2019 roku ma też za zadanie włączenie kolejnych grup osób poszkodowanych w widoczną formę wpływania na kształt i rozwiązania prawne w Rzeczpospolitej Polskiej.
100 lat Polski na mapie Europy!
28 czerwca 1919 r. – 28 czerwca 2019 r.
Swoje poparcie dla idei oraz uczestnictwa w Marszu udzielił Pan Poseł Jakub Kulesza. Czekamy na kolejne zgłoszenia osób pragnących poprzeć i uczestniczyć w Marszu.Wydarzenie na Facebooku.
Przyjdź na MARSZ PRAWDY
organizowany w stulecie podpisania Traktatu Wersalskiego
przez Stowarzyszenie Oburzeni.
Traktat podpisali w imieniu Polski: Ignacy Jan Paderewski i Roman Dmowski
Oddajmy razem hołd Wielkim Polakom, którzy walnie przyczynili się do odzyskania i utrzymania przez Polskę niepodległości w tym dowódcy Bitwy Warszawskiej z 1920 r. gen. Tadeuszowi Jordan- Rozwadowskiemu.
Przyjdź na MARSZ PRAWDY , który odbędzie się w Warszawie 28 czerwca 2019 r. ( piątek) . Zabierz znajomych i rodzinę.
Początek Marszu – zbiórka na placu przed PKIN, przy Metro Centrum ( „na patelni”)
Godzina 15:00
Trasa Marszu : Alejami Jerozolimskimi i Ujazdowskimi pod pomnik Ignacego Jana Paderewskiego w Parku ujazdowskim, a następnie pod pomnik Romana Dmowskiego znajdujący się na skwerze u zbiegu alei Szucha i Alei Ujazdowskich
Zabierz ze sobą biało – czerwoną flagę. Tylko tyle i aż tyle.
Na Marsz zapraszają:
Jakub Kulesza, Jan Szymański, Marek Ciesielczyk, Tomasz Kucharczyk, Roman Dubowski, Paweł Połanecki i Wojciech Papis
Stowarzyszenie Oburzeni
Kontakt roboczy przy organizacji Marszu Prawdy:
Jan Szymański 600 820 483 Wojciech Papis 514 268 064
(Przewodniczący Zgromadzenia)
W następnym artykule (opublikuję go 4 czerwca 2019 roku wieczorem) przedstawię swoja ocenę Wyborów z 26.05.2019 r. oraz przedstawię dalsze modyfikacje działań OBURZONYCH. Jak można korzystać z takiego narzędzia jak Google Analytics? Zapoznał mnie z tym narzędziem syn. Do czego może służyć. Czy może służyć? Czy służy komuś?
Z poważaniem
Jan Szymański
Nie głosuj na jedynki !
Już w roku 2011 studenci i pracownicy uczelni (głównie krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego) zorganizowali na Fecebooku akcję „Nie głosuj na jedynki”. Jednym ze współorganizatorów akcji był prof. Andrzej Piasecki z UP. Poparł ją także profesor Antoni Dudek. Studenci i naukowcy namawiali wówczas, by w wyborach nie głosować na liderów list, jako że „jedynki” swoją pozycję zawdzięczają wpływom w partii, a nie rzeczywistym osiągnięciom w działalności społecznej.
Pięć lat temu, przed poprzednimi wyborami do Europarlamentu akcję „Nie głosuj na jedynki” rozpropagował „FAKT”, pisząc m.in.:
„Cwaniacy wyćwiczeni w partyjnych gierkach, dorobkiewicze i aroganci albo celebryci niemający pojęcia o polityce i pracy dla dobra państwa. Tacy ludzie wskutek wewnątrzpartyjnych przepychanek lądują najczęściej na pierwszych miejscach list wyborczych do europarlamentu. To miejsce daje największą szansę na to, by załapać się na pięć lat do europarlamentu i żyć wygodnie z bajońską pensją, licznymi przywilejami i widokami na sutą emeryturę. Oni nie zasługują na nasze poparcie. Nie popierajcie skompromitowanych polityków, lanserów i celebrytów, którzy za wszelką cenę po naszych grzbietach pchają się do Brukseli. Szukajcie na listach wyborczych osób, które mogą zasługiwać na zaufanie i dawać gwarancję tego, że będą w Parlamencie Europejskim pracować dla dobra Polski.”
W roku 2015 podobną akcję – NIE GŁOSUJ NA JEDYNKI – prowadziło stowarzyszenie OBURZENI, apelując do wyborców:
„Nie akceptując … sposobu układania list wyborczych przez kacyków partyjnych, apelujemy o niegłosowanie na ustawionych na pierwszych miejscach na listach wyborczych kandydatów, niezależnie od Waszych sympatii politycznych. Dzisiaj w praktyce to wodzowie partyjni, a nie wyborcy dokonują wyboru posłów, namaszczając tzw. JEDYNKI jako liderów list wyborczych. Wyborcy nie mając szans na poznanie wszystkich kandydatów w ciągu zaledwie jednego miesiąca kampanii wyborczej na rozległym obszarze swego okręgu wyborczego, niejako automatycznie stawiają krzyżyk przy nazwisku pierwszego na liście, będąc jej zwolennikiem. W efekcie do parlamentu dostają się często miernoty i bezwartościowi klakierzy. Sprzeciwmy się dyktatowi wodzów partyjnych oraz liderów komitetów wyborczych i nie głosujmy na JEDYNKĘ, lecz tego kandydata, którego poznaliśmy dobrze i uważamy za uczciwego, inteligentnego i odważnego. Pokażmy gest Kozakiewicza kacykom partyjnym i komitetowym, którzy namaścili uległych im YESMENÓW, jako tzw. „liderów” list wyborczych”.
Słuszność apelu „Nie głosuj na jedynki” potwierdzili (chyba niechcący) obecni europosłowie Danuta Huebner i Michał Boni, którzy nie chcieli kandydować do PE, gdyż uważali, że zaproponowane im miejsca na liście wyborczej (czwarte i piąte) nie dają im gwarancji wyboru. Tym samym potwierdzili, iż obowiązująca w Polsce ordynacja wyborcza oznacza, że wyboru dokonuje wódz partyjny, decydujący o kolejności na liście, a nie wyborcy.
Teraz, przed kolejnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego Ogólnopolski Komitet NIE GŁOSUJ NA JEDYNKI pisze z kolei:
„Zwracamy się do wszystkich – niezależnie od sympatii partyjnych – którym leży na sercu dobro Polski, by nie głosowali na JEDYNKI, lecz tych kandydatów – niezależnie od miejsca na liście wyborczej – których poznaliśmy dobrze i którzy gwarantują skuteczne reprezentowanie polskich interesów w Parlamencie Europejskim.
Zwracamy się do Was o rozpowszechnianie tego apelu w Internecie oraz w formie ulotek, plakatów, banerów, bilbordów w całej Polsce.
Ogólnopolski Komitet NIE GŁOSUJ NA JEDYNKI”
nie.glosuj.na.jedynki@gmail.com
tel. 601 255 849
Czy Polsce opłaca się być członkiem Unii Europejskiej? Po pierwsze – zlikwidować Parlament Europejski
„Nasza struktura gospodarcza w chwili obecnej jest analogiczna do struktury krajów pokolonialnych i w zasadzie można powiedzieć, że Polska jest neokolonią. (…) W obliczu coraz mocniejszych tendencji sfederalizowania Unii Europejskiej grozi nam pozbawienie wolności i niezależności typu politycznego”.
Prof. Witold Kieżun
Prof. Witold Kieżun, fot. Wikipedia, profesor nauk ekonomicznych, wykładał zarządzanie m.in. na Temple University w Filadelfii, na Uniwersytecie w Montrealu, pracował dla ONZ, uczeń Tadeusza Kotarbińskiego, żołnierz Armii Krajowej, uczestnik Powstania Warszawskiego, więzień sowieckich łagrów.
Eurorealiści powinni zreformować rachityczny twór – UE
Budżet Unii Europejskiej na lata 2021-2027 będzie ostatnim, w którym Polska będzie otrzymywać z Brukseli więcej pieniędzy niż tam wpłacać. Od roku 2018 nasz kraj więcej będzie dawać do brukselskiej kasy w formie składki niż stamtąd brać – zauważył niedawno, słusznie, eurodeputowany Ryszard Czarnecki. Czy to jednak oznacza, iż dotychczas członkostwo Polski w Unii Europejskiej faktycznie cały czas opłacało się nam finansowo?
Tak jak nie można od ćwierćwiecza zmienić obowiązującej obecnie w Polsce „najgłupszej na świecie ordynacji wyborczej” (prof. Zbigniew Brzeziński) na większościową poprzez zbieranie podpisów pod petycjami w tej sprawie czy też demonstracje, lecz jedynie poprzez wejście zwolenników jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu i zmianę obecnego systemu politycznego w wyniku parlamentarnego głosowania, tak nie można będzie zmienić pozostawiających Europę w tyle (za Azją i Ameryka Północną) zasad funkcjonowania Unii Europejskiej – bez wejścia eurorealistów do wnętrza tego rachitycznego tworu (w tym także do Parlamentu Europejskiego).
Albo uda się sprawić, iż Unia Europejska będzie skutecznie konkurować z Azją i Ameryką Północną, czyli – uda się ograniczyć jej istotę wyłącznie do wolnego przepływu ludzi, towarów, kapitału i usług, albo – jeśli okaże się to niemożliwe – po Brexicie kolejne państwa będą występować z tego dzisiaj dziwacznego, zbiurokratyzowanego do granic wytrzymałości i coraz bardziej odczuwalnie zniewalającego nas tworu, ograniczając się np. tylko do przynależności do Europejskiego Obszaru Gospodarczego i strefy Schengen?
Niebieskie tablice propagandowe
26 maja odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego, który mimo większych niż na początku swego istnienia kompetencji, ciągle jest instytucją, która nie ma większego znaczenia w UE. Kluczowe decyzje zapadają gdzie indziej – patrz np. artykuł: Patrz np. artykuł na stronie Klubu Jagiellońskiego pt.:: „Niepotrzebne wybory do niepotrzebnego parlamentu”, https://klubjagiellonski.pl/2014/05/21/musialek-niepotrzebne-wybory-do-niepotrzebnego-parlamentu/
Polska jest członkiem Unii Europejskiej od 1 maja 2004 roku. Dzisiaj prawie przy każdym rowie na wsi, na każdej ścianie w mieście uprawiana jest propaganda pronijna w postaci niezbyt estetycznych i zazwyczaj pasujących do otoczenia niczym przysłowiowy kwiatek do kożucha niebieskich tablic, przygniatających czytelnika (o ile w ogóle je ktoś czyta?) liczbami, które mają świadczyć o wyjątkowej szczodrości UE wobec Polski.
Powoli Polacy zaczynają jednak zauważać, iż nasze członkostwo w Unii Europejskiej bynajmniej nie oznacza samych korzyści. Niektórzy pytają nawet, czy nam się jeszcze w ogóle opłaca być członkiem UE? Jaka jest prawda?
Polska od pewnego czasu traci na członkostwie w Unii Europejskiej
Ciekawe zestawienie zysków i strat, wynikających z naszego członkostwa w UE znaleźć można na stronie www.tomaszcukiernik.pl Według zaprezentowanych tam danych Polska zyskała w latach 2007 – 2013 ok. 91 miliardów euro dotacji unijnych. Jednak w tym samym czasie nasz kraj wpłacił do kasy UE składki w wysokości 22,6 mld euro, koszt całej biurokracji obsługującej proces starania się o te dotacje (np. koszt utrzymania różnych agencji, części urzędów marszałkowskich, doradców etc.) wyniósł w ciągu tych lat ok. 6,5 mld euro, koszt przygotowania wniosków, które zostały przyjęte to 13,5 mld euro, zaś koszt przygotowania wniosków odrzuconych – 16 mld euro, prefinanowanie projektów kosztowało nas w sumie 12 mld euro, zaś współfinansowanie ze środków publicznych – 16,3 mld euro, a ze środków prywatnych – 19,9 mld euro.
Tak więc suma polskich wydatków, związanych z pozyskiwaniem unijnych dotacji w latach 2007 – 2013 to ok. 106,8 mld euro. Straciliśmy więc na tym 15,8 mld euro! Oznacza to, że każdy Polak dopłacał do „pomocy” unijnej 238 zł rocznie. Pamiętać przy tym należy, iż nie wszystkie przyznane nam dotacje unijne zostały wykorzystane. Faktyczny bilans jest więc dla Polski jeszcze bardziej niekorzystny.
Dodać także trzeba, że otrzymując unijne dotacje, gminy zadłużają się i ponoszą dodatkowe koszty z tytułu obowiązku spłaty odsetek od kredytów. Na uwadze musimy również mieć i to, że samo przygotowanie Polski do integracji kosztowało nas ok. 25 mld złotych (np. dostosowanie polskiego prawa do unijnego etc.). Nasz bilans rzeczywisty pogarszają dodatkowo kary nakładane na Polskę przez Unię Europejską np. z powodu niestosowania się do unijnego prawa itd., a pamiętać przy tym należy, iż rynek unijny regulowany jest przez ponad 1600 dyrektyw i ponad 600 rozporządzeń.
Także podziemnatv.pl ocenia negatywnie nasz bilans. Jeśli w latach 2014 – 2020 otrzymamy z kasy unijnej ok. 300 mld zł, to same składki będą nas kosztować ok. 120 mld zł. Gdy do naszych wydatków dodamy to, o czym była mowa wyżej, bilans nie będzie dla nas tak korzystny, jak się nam wmawia. Podziemnatv.pl oblicza, że cały okres członkostwa (od 2004 do 2012) mógł nam przynieść w sumie co prawda ok. 240 mld zł unijnych dotacji, ale np. obsługa polskiego długu w tym czasie kosztowała nas znacznie więcej, bo aż 310 mld zł! Oczywiście sumę dotacji należy – tak jak to zrobił Cukiernik – pomniejszyć o koszty ich uzyskania. Autor ten obliczył, iż w latach 2007 – 2013 Polska dokładała do unijnego „interesu” ok. 2 miliardy euro rocznie!
Polska jest rzeczywiście unijną neokolonią
Miało być tak pięknie: wolny przepływ ludzi, towarów, kapitału i usług, a skończyło się na neokolonializmie unijnym. Tak naprawdę za dotacje Unia Europejska – jak słusznie twierdzi prof. Witold Kieżun – kupuje naszą suwerenność (dyktuje nam np., ile możemy produkować mleka, ile dwutlenku węgla itp.). Unia płaci tylko za to, co uzna za stosowne.
UE wymusza za pomocą dotacji naszą uległość, uzależnia nas od siebie prawie całkowicie (np. firma, która otrzymała unijną dotację, nie może zmienić typu produkcji, na który ją dostała). Jak słusznie zauważa dalej Cukiernik – inwestycje dotowane przez UE są bardzo często nietrafne (np. lotniska w Hiszpanii, czy termy w Polsce w miejscu, gdzie nie ma w miarę dostępnych ciepłych wód). Najczęściej beneficjentami pomocy unijnej są samorządy lub instytucje państwowe, a – jak wiadomo od stuleci – sektor publiczny jest dwa razy droższy niż prywatny przy wykonywaniu tych samych zadań. Nie mniej ważnym argumentem jest to, iż dotacje opóźniają proces inwestycyjny, generują nieuczciwą konkurencję dla bardziej przecież wydajnego sektora prywatnego i są korupcjogenne.
Eurorealiści powinny spróbować wziąć udział w wyborach do Parlamentu Europejskiego, by także od środka spróbować zmienić niewydolny gospodarczo, niesprawiedliwy finansowo, zniewalający politycznie czy w ogóle kulturowo – system. Warto mieć w pamięci powyżej zaprezentowane dane liczbowe, gdy 26 maja będziemy wrzucać kartę do urny wyborczej.
Marek Ciesielczyk
Autor:
Marek Ciesielczyk – doktor politologii Uniwersytetu w Monachium, profesor University of Illinois w Chicago, pracownik naukowy Forschungsinstitut fur sowjetische Gegewart w Bonn, Fellow w European University Institute we Florencji, autor kilku książek i kilkuset artykułów w języku niemieckim, angielskim i polskim, jako wieloletni radny tarnowski określany mianem „sumienia Tarnowa”, uhonorowany jednym z najwyższych polskich odznaczeń państwowych – Krzyżem Wolności i Solidarności – za walkę o wolną Polskę, kandyduje jako bezpartyjny do Parlamentu Europejskiego w województwie małopolskim i świętokrzyskim z listy KONFEDERACJA, miejsce nr 6. Dr Ciesielczyk zapowiada, iż – jeśli zostałby europosłem – jego pierwszą akcją w PE będzie wniosek o samolikwidację Parlamentu Europejskiego.
dr.ciesielczyk@gmail.com tel. 601 255 849
Głębokie koryto PE – zlikwidować Parlament Europejski !
Jeden z byłych eurodeputowanych Marek Migalski w swojej książce „Parlament Antyeuropejski” opisał metody wyciągania potężnych pieniędzy z naszej, podatników kieszeni przez europosłów. Zdaniem Migalskiego w Brukseli funkcjonuje cały system 'legalnej korupcji’. Książka wydana została w 2014 roku, a więc prezentowane przez Migalskiego dane dotyczą okresu 2009 – 2014. W międzyczasie trochę się w PE zmieniło, ale pasożytnicza istota tej – w rzeczy samej – zupełnie niepotrzebnej instytucji pozostaje ta sama.
12 tys. euro czystego przychodu
Każdy członek Europarlamentu otrzymywał wówczas pensję miesięczną w wysokości ponad 7,5 tys. euro. Oprócz tego za każdy dzień pobytu w Brukseli czy Strasburgu dostawał ponad 300 euro diety. Dzięki temu można było miesięcznie dostać właściwie drugą pensję. W sumie więc do kieszeni posła wpływało miesięcznie ok. 12 tys. euro, czyli ok. 50 tysięcy złotych. Jak uzyskiwało się w/w dietę? Wystarczyło o dowolnej porze między godz. 7.00 a 22.00 wpaść na 10 sekund i złożyć stosowny podpis.
1,5 mln zł „zarabiają” na dojazdach
Każdy poseł mógł co tydzień przyjechać do pracy swoim samochodem. Dostawał za to zwrot w wysokości 49 eurocentów (2,1 zł) za każdy kilometr. Po odliczeniu kosztów paliwa na rękę za jeden taki kurs dostawał kilka tysięcy złotych. Jeśli więc ktoś zdecydował na początku kadencji, że będzie regularnie co tydzień dojeżdżał do pracy, na przykład z Warszawy, to zarobił w ciągu pięciu lat ok. 700-800 tys. zł. Sprytniejsi potrafili „wyciągnąć” nawet 1,5 mln zł!
Śpią w biurach, by zaoszczędzić
Diety powinny być wydawane na jedzenie i lokum do spania. By zaoszczędzić na wynajmie mieszkań, europosłowie wynajmowali jedno w kilka osób, a byli i tacy, których przyłapano na spaniu w biurach PE. „Biura w Brukseli składają się z dwóch pokojów – jeden jest przeznaczony dla asystentów i stażystów, a drugi dla MEP-a (czyli europosła). Ten drugi jest wyposażony w cały niezbędny sprzęt biurowy, ale także w łazienkę z prysznicem i kozetkę, na której spokojnie można się wyspać. To właściwie małe mieszkanie, więc rozumiem, że niektórych mogło kusić, by się tam od czasu do czasu przespać” – pisze Migalski.
Temu procederowi miały przeciwdziałać kontrole ochrony PE, które po 23.00 zaczynały obchodzić gabinety. Strażnicy pukali i sprawdzali, co dzieje się w pokojach, w których widać włączone światło. „Ale i na to nasi sprytni europosłowie znaleźli sposób – do drzwi wkładali po prostu klucze. Strażnik mógł się więc dobijać, ile tylko chciał. A zapewne w końcu odpuszczał, bo w sumie co mu zależy. A eurodeputowany? Może nad ranem był trochę pomięty i połamany spaniem przy biurku i słuchaniem strażniczego walenia do drzwi, ale jednak z diety nie wydał na nocleg ani złotówki, prawda?” – ironizuje b. europoseł Migalski.
Zarabiają też w weekendy w kraju
Oprócz pięciu diet dziennych w ciągu tygodnia eurodeputowanemu należały się również dwie diety podróżne: za poniedziałkowe dotarcie do PE i za piątkowe dotarcie do kraju w wysokości ok. 150 euro. W sumie więc w ciągu tygodnia z samych tylko diet można było uzyskać ponad 1,8 tys. euro. Jeśli dodamy do tego pieniądze, które można było otrzymać za dojazd autem, to za podróż główną (czyli w poniedziałek do Brukseli i w piątek do kraju) oraz za „brejka” w środku tygodnia doliczyć sobie można było … 2 tys. euro! Podsumowując – oprócz normalnej pensji w wysokości ok. 6 tys. euro miesięcznie netto (po odliczeniu belgijskiego podatku) każdy poseł mógł (jeśli robiłby „brejki” samochodowe i kasował każdą dietę) zarobić miesięcznie dodatkowo… 8 tys. euro! To dawało razem 14 tys. euro miesięcznie! I to praktycznie bez siedzenia w Brukseli – bo wciąż albo w drodze, albo w domu.
Eurodeputowany mógł też – w czasach Migalskiego – zarabiać w weekendy w kraju, należał mu się bowiem ekwiwalent za wojaże po Polsce. Owszem, można odbyć 24 darmowe podróże samolotem oraz tyle samo pociągiem – i z tego nie ma nic prócz przyjemności podróżowania za darmo. Ale posłom przysługiwała również możliwość jeżdżenia po kraju autem. Za każdy przejechany po ojczyźnie kilometr dostawało się 49 eurocentów. Limit na tego typu podróże wynosił 24 tys. km rocznie.
Mogą przebywać w Warszawie i tu zaliczać diety
Regulamin PE pozwalał na otrzymanie dziennej diety także poza budynkiem Parlamentu, ale musiało to być związane z pełnieniem mandatu i udziałem w pracach parlamentu krajowego. „W polskich warunkach ów 'udział’ ogranicza się do uczestniczenia w posiedzeniach sejmowych i senackich komisji ds. Unii Europejskiej. Można więc, zamiast siedzieć w Brukseli, spokojnie przebywać w Warszawie i tam zaliczać diety” – pisze Migalski.
Dotyczyło to jednak tylko tych eurodeputowanych, którzy mieszkali poza Warszawą. Warszawiacy też mogli uczestniczyć w posiedzeniach, ale diet nie dostawali. „Z tego też powodu kilku z nich wyprowadziło się ze stolicy. Choć powinienem uściślić – niezupełnie wyprowadziło, po prostu zameldowali się gdzie indziej. Na marginesie – kiedy jeszcze można było dostawać kilometrówkę za dojazdy do Brukseli nieograniczoną do tysiąca kilometrów, ale liczoną od miejsca zamieszkania, jeden z polskich MEP-ów, mimo że mieszka w Warszawie, zameldował się aż pod wschodnią granicą. Dzięki temu mógł naliczać kilometry prawie od Białorusi” – zdradza b. europoseł Migalski.
„Diety sejmowe’ są o tyle przyjemne, że rzeczywiście można 'wyskoczyć’ na zaledwie kilka godzin do sejmu, a większość czasy spędzać wśród bliskich i znajomych. Po posiedzeniu mogą przecież przejść się sejmowymi korytarzami i udzielić kilku wywiadów (z zadowoloną miną, bo zarobili właśnie tyle, ile część dziennikarzy zarabia w tydzień czy dwa)” – czytamy w książce „Parlament Antyeuropejski”.
Europosłowie są dojnymi krowami, ssanymi przez aparaty partyjne
Największą kasą do całkowitej dyspozycji europosłów, choć bezpośrednio do nich nienależącą, było ponad 20 tys. euro na asystentów i ponad 4,5 tys. euro na biura (kwoty miesięczne). Każda partia „zabierała” jednak swojemu europosłowi dużą część ludzi i pieniędzy, zauważa w swojej książce Migalski..
„Właśnie z tego powodu niektórzy polscy eurodeputowani nie są w stanie powiedzieć, ilu mają asystentów lub biur poselskich. Bo większości 'swoich’ pracowników nie widzieli na oczy, a o istnieniu 'swoich’ biur poselskich dowiadują się z mediów. Mechanizm jest banalnie prosty – MEP podpisuje fikcyjne umowy o pracę z jakimiś ludźmi, którzy tylko formalnie są jego asystentami, a w rzeczywistości pracują na rzecz partii-matki lub poszczególnych polityków lokalnych w regionie. Podobnie dzieje się z pieniędzmi na biura: jakiś lokalny poseł wywiesza na swoim biurze tabliczkę, że jest to także biuro europosła, i w ten sposób może za darmo, czyli za pieniądze od MEP-a, zajmować ten lokal.
Eurodeputowani są więc dojnymi krowami ssanymi przez aparaty partyjne i w rzeczywistości mają po 2-3 asystentów. To dlatego ich działalność jest taka skromna – bo nie mają do dyspozycji (jak wynikałoby z oficjalnych dokumentów) 80 tys. zł na płace dla zatrudnionych przez siebie osób, ale na przykład zaledwie 20 tys.” – ujawnia Migalski.
„Można zatrudnić kilku kolegów i razem przez pięć lat mile spędzać czas”
Ilu właściwie asystentów mógł mieć każdy eurodeputowany? „Odpowiedź nie jest łatwa, bo zależy to od samego europosła (i – jak już napisałem – jego partii). Podobno jeszcze kilka lat temu nic nie regulowało swobody eurodeputowanych i zdarzył się taki, który za całą sumę (wówczas ok. 15 tys. euro) zatrudnił jedną osobę, Przypadkiem była to jego… żona! Potem weszły przepisy, które uniemożliwiały czy raczej utrudniały angażowanie osób spowinowaconych lub krewnych” – pisze b. europoseł.
Zaraz jednak dodaje: „Nikt nie kontroluje i nie sprawdza, kogo zatrudniamy i co ten ktoś robi. Nic nie stoi na przeszkodzie, by zatrudnić kilku kolegów i razem przez pięć lat mile spędzać czas, zarabiając naprawdę godne pieniądze. Jeśli już oddamy, co cesarskie cesarzowi (czyli szefowi partii), to z kwotą, która z 80 tys. miesięcznie na asystentów nam pozostanie, możemy poszaleć i nikt nam nic nie powie” – konkluduje Migalski.
Marek Ciesielczyk
O autorze:
Marek Ciesielczyk – doktor politologii Uniwersytetu w Monachium, profesor University of Illinois w Chicago, pracownik naukowy Forschungsinstitut fur sowjetische Gegewart w Bonn, Fellow w European University Institute we Florencji, autor kilku książek i kilkuset artykułów w języku niemieckim, angielskim i polskim, jako wieloletni radny tarnowski określany mianem „sumienia Tarnowa”, uhonorowany jednym z najwyższych polskich odznaczeń państwowych – Krzyżem Wolności i Solidarności – za walkę o wolną Polskę, kandyduje do Parlamentu Europejskiego w województwie małopolskim i świętokrzyskim z listy KONFEDERACJA, miejsce nr 6. Dr Ciesielczyk zapowiada, iż – jeśli zostałby europosłem – jego pierwszą akcją w PE będzie wniosek o samolikwidację Parlamentu Europejskiego.
dr.ciesielczyk@gmail.com tel. 601 255 849